Aubrey Flegg, "Skrzydła nad Delft"
12/05/2012Autor: Aubrey Flegg
Tytuł: Skrzydła nad Delft
Wydawnictwo: Esprit
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 251
„- Pewnego dnia, za trzysta lat, a może później, ty i ja, Louise, ożyjemy w umysłach ludzi, którzy będą oglądać to płótno. A jeżeli jakimś trafem obraz zaginie i oboje zostaniemy zapomniani, cóż z tego? Żyjemy teraz, a ty i ja zrobiliśmy razem coś wielkiego.”
Dziś, przeszło 300
lat po wydarzeniach opisanych w „Skrzydłach nad Delft”, z okładki patrzy na
mnie „dziewczyna w zielonej sukience, która wygląda na obrazie tak, jak gdyby
chciała coś powiedzieć, ale nigdy się nie odezwie; która chce wstać, ale nigdy
nie podniesie się z krzesła”. Jest to szesnastoletnia Louise Eden, córka
najznamienitszego w Delft projektanta porcelany. Ojciec, dla którego jest
oczkiem w głowie, pragnie, aby namalowano jej portret. To zadanie powierza
Mistrzowi Haitinkowi, który może
poszczycić się nie byle jaką sławą. Podczas długiego procesu powstawania dzieła
sztuki, Louise nawiązuje bliską znajomość z czeladnikiem Mistrza –Pieterem. Na
jej nieszczęście wydarzenia zbiegają się w czasie z krążącymi po mieście
plotkami o zaręczynach Louise z synem największego producenta ceramiki - Reynierem
DeVriesem. W interesie obojga leży to, aby obie firmy zostały połączone i wspólnie
utworzyły holenderską potęgę. Louise dla ojca zrobi wszystko. Przyrzeka sobie, że
kiedy Reynier wróci do miasta, wbrew sobie zgodzi się zostać jego żoną. Jednak
coraz silniejsze więzi łączące ją i Pietera komplikują sprawę. Sytuacji nie
polepsza również fakt, że w mieście dochodzi do coraz częstszych zamieszek na
tle religijnym. Jak zakończy się ta historia? Czy Louise, spadkobierczyni
wielkiej fortuny, połączy obie potęgi, czy też dopuści do mezaliansu,
wybierając miłość czeladnika? Odpowiedź nie jest tak oczywista, jak mogłoby się
wydawać…
„Ani ty, ani ja, ani ten cholerny pan Rembrandt, bo tak każe się ostatnio nazywać, żaden z nas nie tworzy dzieła sztuki. Nie, to osoba, która patrzy na obraz, kupiec – ignorant, plebs. To ludzie, którzy patrzą na moje płótna, czynią z nich dzieła sztuki.”
Aubrey Flegg w swojej powieści wprowadza nas w magiczny
świat złotego wieku Holandii, czasy wielkich mistrzów takich jak Vermeer czy Rembrandt.
Ukazuje sztukę malarstwa „od kuchni”, pokazuje proces tworzenia całej tęczy
barw, jak również kolejne etapy powstawania obrazu. Nasuwa się więc porównanie,
że świat przedstawiony został niejako „odmalowany” przez autora, prowadząc czytelnika
przez XVII – wieczne miasteczko, w którym wierzono, że Słońce krąży wokół ziemi
po niebie koloru lapis – lazuli…
„Skrzydła nad Delft”, poza wątkiem miłosnym, to również opowieść
o malarstwie, nastrojach społecznych, a także relacjach międzyludzkich. Czyta się ją niezwykle szybko i lekko. Na
pewno nie jest to pozycja, która porwie czytelnika, ale subtelne pióro Aubreya
Flegga pozwoli choć na chwilę przenieść się do barokowego miasteczka, które z
całą pewnością zauroczy niejedną osobę.
Na uwagę zasługuje również doskonałe wydanie książki.
Malownicza okładka, która od razu przyciąga wzrok, grafiki, przybliżające
czytelnikowi wygląd bohaterów, a także notka od autora, zawarta na końcu
książki, wszystko to razem pozwala nam czerpać jeszcze większą przyjemność z
czytania.
Osoby nieprzekonane do powieści może dodatkowo zachęcić
fakt, iż „Skrzydła nad Delft” okrzyknięto najlepszą irlandzką powieścią roku,
jak i to, że jest to pierwsza część trylogii o Louise.
Moja ocena to 7/10.
Pozdrawiam,
M.
17 komentarze
Czytałam już wiele pozytywnych recenzji tej książki, ale jakoś nadal nie mam ochoty po nią sięgać. Chociaż jak piszesz, że lekko się ją czyta i ogólnie warto to może kiedyś w końcu dam się na nią namówić ;D
OdpowiedzUsuńbardzo przyjemnie czytało mi się wstęp recenzji :) niestety książka do mnie nie przemawia i raczej się nie skusze :( nie moja tematyka.
OdpowiedzUsuń"Skrzydła..." polecił mi Leger w swojej konkursowej pracy i od tego czasu mam wielką ochotę ją przeczytać, tylko jakoś zawsze jest coś "przed" :)
OdpowiedzUsuńNie bardzo do mnie przemawia...
OdpowiedzUsuńf
Książka ma zachwycającą okładkę, która urzekła mnie już dawno temu. Kocham malarstwo, a dzieła Vermeera wprost ubóstwiam. Dodatkowo za przeczytaniem tej pozycji przemawia fakt, że "Skrzydła nad Delft" została tak dobrze przyjęta w Irlandii. Chętnie zapoznam się z tą powieścią :)
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona! Okładką, fabułą, faktem, że rzecz dzieje się w Holandii i że to początek serii (jak ja uwielbiam serie!). Naprawdę będę namiętnie szukać tej książki!
OdpowiedzUsuńRety *.* Ta książka jest jak najbardziej w moich klimatach. Czytałam już wiele na jej temat pozytywnych opinii, a teraz jestem tylko jeszcze utwierdzona w przekonaniu, że warto po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu chcę przeczytać tą powieść, a twoja recenzja tylko pogłębiła ten stan :)
OdpowiedzUsuńKsiążka juz za mną. Niezła:)
OdpowiedzUsuń„Skrzydła nad Delft” zaciekawiły mnie na swój sposób i jak znajdę chwilę, to z czystej ciekawości przeczytam.
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam:) Mam nadzieję, że mi się spodoba:)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja zachęca do przeczytania, ale nie zrobię tego w tym czasie. Mam na głowie wiele innych książek, które muszę "zaatakować"
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mam w planach tę książkę - tak z ciekawości, bo interesuje mnie to, jak została przestawiona rzeczywistość dawnych czasów. Natomiast nie jest to mój must have :)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać! Uwielbiam takie książki - o miłości i sztuce. To dwie moje miłości... :-D
OdpowiedzUsuńJuż od dawna chcę przeczytać tę książkę. Muszę moje plany zacząć realizować:)
OdpowiedzUsuńMoże być nawet ciekawe:)
OdpowiedzUsuńWydaje się fajne.;)
OdpowiedzUsuń"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran