COLLEEN HOOVER: MAYBE SOMEDAY
1/22/2015
Beat, beat, pause.
Contract, expand.
Inhale, exhale.
Są takie książki, o których ciężko pisać. Wiem, że cokolwiek powiem o Maybe someday to i tak nie odda emocji, które mi towarzyszyły podczas czytania, bo to jedna z tych powieści, które się przeżywa i chłonie całym sobą. Mądra, słodko-gorzka historia poruszająca istotne tematy w niebanalny sposób. Taka, która bawi do łez tylko po to, by za chwilę złamać serce. I nawet jeśli się śmiejesz, to jest to uśmiech przez łzy, bo słynne zdanie „i żyli długo i szczęśliwie” nie jest przewidziane dla trzech osób. A wszyscy tutaj zasługują na swoje szczęśliwe zakończenie.
I jeśli jest to historia miłosna, to chciałabym czytać tylko takie – życiowe, przejmujące i nie zawsze szczęśliwe. Miłość nie przychodzi do bohaterów ot tak sobie. Rodzi się stopniowo z przyjaźni i wzajemnego szacunku, dopiero po czasie prowadząc do głębszego uczucia. Książka dotyka problemu niepełnosprawności, opisanego przepięknym językiem, który można tylko chłonąć i zachwycać się każdym zdaniem i każdym słowem. To jednak nie wszystko – Maybe someday to przede wszystkim muzyka. Bo okazuje się, że muzyki nie trzeba tylko słuchać, można ją także czuć. I to właśnie odkrywanie świata oczami Ridge’a jest tym, co najbardziej mnie w Maybe someday zafascynowało. Sposób w jaki odbiera dźwięki, jak czuje słowa i melodie jest naprawdę niesamowity. To tak okrutnie zabawne, bo nigdy nie sądziłam, że jako zupełnie zdrowa osoba będę zazdrościć komuś niepełnosprawności. Ale chciałabym choć na chwilę spojrzeć na świat oczami Ridge’a, choć przez chwilę poczuć to, co on czuje każdego dnia.
Sydney to bohaterka, którą może nie każdy polubi, ale z pewnością nikogo nie będzie drażnić. Przeciętna studentka muzyki, która odcięła się od rodziców by żyć na własny rachunek i świetnie jej to wychodzi. Do czasu, gdy w dniu swoich dwudziestych drugich urodzin dowiaduje się, że jej dwuletni związek został zniszczony, razem z przyjaźnią zresztą, bo chłopak, który wydawał się idealny postanowił się przespać z Tori – najlepszą przyjaciółką i współlokatorką Sydney w jednym. Bez domu, przyjaciółki i chłopaka znajduje ratunek w tajemniczym sąsiedzie, o którym wie tylko tyle, że każdego dnia siada z gitarą na balkonie i całkowicie pogrąża się w muzyce. Ridge proponuje Sydney mieszkanie w zamian za pomoc przy pisaniu piosenek dla jego zespołu. Nie ma wielkiego zaskoczenia, bo dobrze wiemy dokąd zmierza ta historia – problem w tym, że ta miłość nie ma prawa bytu, bo z jednej strony mamy dziewczynę zdradzoną przez dwoje najbliższych jej osób, a z drugiej chłopaka, który jest w szczęśliwym związku, wobec którego ma pewne zobowiązania.
Wzajemne interakcje między bohaterami w połączeniu z naprawdę pięknym, plastycznym językiem i świetnymi dialogami sprawiły, że przepadłam i totalnie zakochałam się w Maybe someday. Z pewnością długo nie wyrzucę tej historii z głowy, a pomocna w tym będzie muzyka, bo wszystkie piosenki, które wzajemnie napisali bohaterowie to nie tylko czysta literacka fikcja. Autorka we współpracy z Griffinem Petersonem powołała je do życia i dzięki temu można pozostać w świecie wykreowanym przez Colleen Hoover jeszcze długo po zakończeniu książki. Te nastrojowe utwory fantastycznie dopełniają treść książki i to właśnie w połączeniu z całą historią stają się czymś niepowtarzalnym.
Maybe someday wyłamuje się z gatunku New Adult, który kojarzy się z przeciętnością i przedstawia historię wzruszającą, ale bardzo życiową zarazem. Bez szczęśliwych zbiegów okoliczności, miłości od pierwszego wejrzenia i idealizowania. Ciężko mi zebrać myśli po skończonej lekturze, ale jeśli zastanawiacie się nad przeczytaniem tej książki to wierzcie mi – warto.
Colleen Hoover, "Maybe someday", Atria Books, New York 2014, s. 367
Są takie książki, o których ciężko pisać. Wiem, że cokolwiek powiem o Maybe someday to i tak nie odda emocji, które mi towarzyszyły podczas czytania, bo to jedna z tych powieści, które się przeżywa i chłonie całym sobą. Mądra, słodko-gorzka historia poruszająca istotne tematy w niebanalny sposób. Taka, która bawi do łez tylko po to, by za chwilę złamać serce. I nawet jeśli się śmiejesz, to jest to uśmiech przez łzy, bo słynne zdanie „i żyli długo i szczęśliwie” nie jest przewidziane dla trzech osób. A wszyscy tutaj zasługują na swoje szczęśliwe zakończenie.
I jeśli jest to historia miłosna, to chciałabym czytać tylko takie – życiowe, przejmujące i nie zawsze szczęśliwe. Miłość nie przychodzi do bohaterów ot tak sobie. Rodzi się stopniowo z przyjaźni i wzajemnego szacunku, dopiero po czasie prowadząc do głębszego uczucia. Książka dotyka problemu niepełnosprawności, opisanego przepięknym językiem, który można tylko chłonąć i zachwycać się każdym zdaniem i każdym słowem. To jednak nie wszystko – Maybe someday to przede wszystkim muzyka. Bo okazuje się, że muzyki nie trzeba tylko słuchać, można ją także czuć. I to właśnie odkrywanie świata oczami Ridge’a jest tym, co najbardziej mnie w Maybe someday zafascynowało. Sposób w jaki odbiera dźwięki, jak czuje słowa i melodie jest naprawdę niesamowity. To tak okrutnie zabawne, bo nigdy nie sądziłam, że jako zupełnie zdrowa osoba będę zazdrościć komuś niepełnosprawności. Ale chciałabym choć na chwilę spojrzeć na świat oczami Ridge’a, choć przez chwilę poczuć to, co on czuje każdego dnia.
Wzajemne interakcje między bohaterami w połączeniu z naprawdę pięknym, plastycznym językiem i świetnymi dialogami sprawiły, że przepadłam i totalnie zakochałam się w Maybe someday. Z pewnością długo nie wyrzucę tej historii z głowy, a pomocna w tym będzie muzyka, bo wszystkie piosenki, które wzajemnie napisali bohaterowie to nie tylko czysta literacka fikcja. Autorka we współpracy z Griffinem Petersonem powołała je do życia i dzięki temu można pozostać w świecie wykreowanym przez Colleen Hoover jeszcze długo po zakończeniu książki. Te nastrojowe utwory fantastycznie dopełniają treść książki i to właśnie w połączeniu z całą historią stają się czymś niepowtarzalnym.
Maybe someday wyłamuje się z gatunku New Adult, który kojarzy się z przeciętnością i przedstawia historię wzruszającą, ale bardzo życiową zarazem. Bez szczęśliwych zbiegów okoliczności, miłości od pierwszego wejrzenia i idealizowania. Ciężko mi zebrać myśli po skończonej lekturze, ale jeśli zastanawiacie się nad przeczytaniem tej książki to wierzcie mi – warto.
Colleen Hoover, "Maybe someday", Atria Books, New York 2014, s. 367
29 komentarze
Jaki piękny tekst :D O pięknej książce zapewne, sądząc po twoim zachwycie :) Jestem oficjalnie zaintrygowana! PS. Przeczytaj "Przeminęło z wiatrem". Będę ci to pisała aż do twojej kapitulacji w tej sprawie :D
OdpowiedzUsuńDziękuję i tak - bardzo pięknej, ale przecież wiesz, bo już się zachwycałam :)
OdpowiedzUsuńOj no, jak mówię, że przeczytam, to mówię :D Gruba książka, potrzebuję czasu! :D
Wiesz, że kocham tę książkę, ale
OdpowiedzUsuńhola
hola
hola
Nie bierz tego do siebie, ale gdybym nie znała lektury znienawidziłabym Cię za te spojlery. Zdradziłaś całą kwintesencję tej książki, coś co wyróżnia MS na tle innych NA:((((
ale że co? Że nie ma nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i miłości od pierwszego wejrzenia to spojler? :p
OdpowiedzUsuńŻe Ridge jest głuchy to spojler! I przedstawienie całego układu między Ridgem a Sydney:)
OdpowiedzUsuńPrzecież to, że Ridge jest głuchy wiadomo od pierwszego "jego" rozdziału, zresztą to, że chce od Sydney jej tekstów też jest chyba jeszcze nawet w prologu o ile dobrze pamiętam. Moim zdaniem nie wspomnieć o niepełnosprawności Ridge'a to nie powiedzieć nic, bo to jest w tej książce najważniejsze i to do niej przyciąga - bez tego moim zdaniem historią ciężko się zainteresować i w życiu nie uważam tego za spojler. Zresztą jeśli nie moja opinia to każda inna na LC o tym mówi, więc zupełnie nie widzę powodu, żeby o tym nie wspominać :) Spojlerem byłoby moim zdaniem pisanie o "układzie" z Maggie.
OdpowiedzUsuńSą książki, których pierwsze rozdziały spojlerują całą akcję, a mimo to w dobrym tonie jest niezdradzanie tego. Btw, pierwszych kilka rozdziałów wg mnie nie jest dobrym wyznacznikiem tego, o czym wspominać. Tzn. oczywiście, tak też można, ale lepiej chyba popatrzeć na opis. W przypadku MS w opisie nie ma żadnej informacji o niepełnosprawności Ridge'a.
OdpowiedzUsuńAha, czyli zasada "co z tego, że ja tak zrobiłam, skoro każdy tak robi"? Chylę czoła.
Fragmenty z tego tekstu tak mnie ubodły, bo to, co ty uważasz za "niespojler" było dla mnie największym zaskoczeniem. Szokiem większym, niż gdyby teraz ktoś do mnie podszedł i wylał na głowę kubeł zimnej wody. Nie wyobrażam sobie czytania tej książki z wiedzą o ułomności Ridge'a.
Mamy inne zdanie na temat tego, co jest w "dobrym tonie". Nie chodzi o zasadę, tylko o zilustrowanie tego, że dla mnie i wielu innych ludzi to nie jest spojler, bo właśnie o tym jest ta książka. Mało tego - sama w swojej recenzji wspomniałaś o niepełnosprawności (chociaż ok - nie nazwałaś jej po imieniu), ale dla mnie ZNACZNIE większym spojlerem jest pisanie "Bo czy można kochać jedynie z chęci opieki nad kimś?". Bo to już jakiś układ zdradza. Mamy różnicę zdań i to jest w porządku, ale po co od razu się tak unosić? Nie ma co się spinać, książkę czytałaś, więc nic Ci nie zepsułam ;)
OdpowiedzUsuńCo do opisu MS - dla mnie był bez sensu i zupełnie mnie nie zainteresował, nie chciałam go powielać.
Bo
czy można kochać jedynie z chęci opieki nad kimś? - See more at:
http://ksiazka-na-kazdy-dzien.blogspot.com/2015/01/maybe-someday-colleen-hoover.html#more
Bo
czy można kochać jedynie z chęci opieki nad kimś? - See more at:
http://ksiazka-na-kazdy-dzien.blogspot.com/2015/01/maybe-someday-colleen-hoover.html#more
Bo
czy można kochać jedynie z chęci opieki nad kimś? - See more at:
http://ksiazka-na-kazdy-dzien.blogspot.com/2015/01/maybe-someday-colleen-hoover.html#more
Ale proszę - jako, że jestem osobą, która nie lubi się kłócić i udowadniać swoje racje, a także taką, która chętnie przyjmuje wszystkie wskazówki - pozmieniałam elementy bezpośrednio wskazujące na to, że Ridge jest głuchy. Być może kogoś to zaskoczy tak samo jak Ciebie, bo ostatnie czego bym chciała to zepsuć komuś przyjemność z czytania tej książki.
OdpowiedzUsuńBycie jedynaczką, egoistką, działanie wg własnego ordungu i dostosowanie innych do niego - spk, możesz użyć mocniejszych słów niż "unoszenie się" :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, mamy inne zdanie. osobiście lubię "bawić się" ze swoimi Czytelnikami, zadawać pytania retoryczne, podsuwać im możliwe rozwiązania bez zdradzania informacji. Wg mnie taki zabieg ciekawi i naprawdę zachęca do sięgnięcia po daną lekturę.
Twój tekst mnie zabolał, bo uwielbiam MS, a najbardziej kocham właśnie tę niespodziankę na samym początku, którą ty zdradziłaś.
Pytania retoryczne mają do siebie to, że same w sobie są odpowiedzią, więc informacje zdradzają.
OdpowiedzUsuńNie widzę powodu, żeby Cię obrażać.
Ok, skończmy na tym, że mamy różnicę zdań, bo ja mogę swoje, a Ty swoje i to może trwać naprawdę długo, a jak mówiłam nie przepadam za takimi sytuacjami :)
Koniecznie będę musiała ją przeczytać. Po "Hopeless" postawiłam wielkie wymagania autorce i mam nadzieję, że im sprosta. :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, nie każdy musi przepadać za dyskusjami:)
OdpowiedzUsuńŻyczę wielu cudownych lektur i weny przy pisaniu, x.
Już Twoja recenzja wywołała we mnie malutką falę emocji, więc książka powinna zmieść mnie na kraniec świata. :) "Hopeless" mnie oczarowało, czuję, że ta powieść też może zostawić znak na moim sercu. Będę bardzo niecierpliwie czekać, aż złapię ją po polsku. Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńHm, nie nadążam za technologią - dlaczego nie mogłam dodać komentarza tak jak do tej pory - jako czytanieuzależnia, przechodząc tu bezpośrednio z bloga?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko wydadzą ją w Polsce, bo jest tego warta! Pozdrawiam również :)
OdpowiedzUsuńBo disqus jest niezwiązany z bloggerem i wymaga osobnego konta :)
OdpowiedzUsuńPo sukcesie Hopeless Otwarte nie będzie raczej długo zwlekać.:D
OdpowiedzUsuńPo marnym "Hopeless" raczej się nie napalam, ale jeśli ukaże się polskie wydanie, a pewnie się ukaże, to może jednak coś mnie podkusi i przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPomijając pierwsze sto stron, mnie się Hopeless podobało. Ale MS jest zdecydowanie lepsze! I bohaterowie są po dwudziestce, co też moim zdaniem wpłynęło na dojrzałość książki :)
OdpowiedzUsuńCzekałam na tę recenzję, chociaż już znałam Twoją opinię o Maybe someday. Chętnie przeczytam, to może być ciekawe przezycie, zwłaszcza że można lekturę połączyć z piosenkami z niej pochodzącymi :)
OdpowiedzUsuńMam tylko pytanie, jak wygląda tekst? Bardzo jest trudny czy autorka pisze tak, że wszystko można łatwo zrozumieć?
Wiesz co, ciężko mi ocenić biorąc pod uwagę to, że ja z angielskim pracuję na co dzień. Nie jest jakiś banalnie prosty, ale z moją ubogą znajomością słówek, do słownika zaglądałam może z 5 razy, więc spokojnie można czytać jak ktoś w miarę ogarnia angielski. Najlepiej kliknij sobie w okładkę na Amazonie (http://www.amazon.com/Maybe-Someday-Colleen-Hoover-ebook/dp/B00DPM7RJW/ref=sr_1_1_ha?s=digital-text&ie=UTF8&qid=1420237680&sr=1-1&keywords=maybe+someday) i przeczytaj dostępny za darmo kawałek, żeby sama ocenić :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zainteresowałaś, na pewno sięgnę po tę książkę, a właśnie przeczytałam gdzieś, że "Maybe someday" ma w tym roku być wydane w Polsce :)
OdpowiedzUsuńWygląda, że nareszcie jest jakaś powieść o miłości dopasowana do mojego gustu. Bez sentymentów. Bez happy endów. Bez nudów. ;) Sięgnę. Kiedyś xD
OdpowiedzUsuńTa autorka juz chyba wszystkich do siebie przekonała :) sięgnę na pewno po jej kolejne pozycje!
OdpowiedzUsuńOstatnio bardzo głośno o tej książce. Pewnie sięgnę po nią w przyszłości. :)
OdpowiedzUsuńWydawnictwo Otwarte ostatnio powiedziało, że wyda tą książkę w Polsce! Nie mogę się doczekać by ją przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńhttp://zagoramiksiazek.blogspot.com/
W końcu to Hoover ;-) Ta kobieta jest niesamowita :-) Cieszę się, że już niedługo książka ukaże się u nas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Hmm, zaciekawiłaś mnie. Nie miałam okazji czytać jeszcze nic tej autorki, ale przyznaję, że mam ochotę spróbować. Choć fabuła wydaje mi się trochę sztampowa, to nie będę się uprzedzać i może się skuszę za jakiś czas na ten tytuł. :)
OdpowiedzUsuńhttps://booklovinbypas.wordpress.com/
"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran