PISIONT TWARZY GREYA | FIFTY SHADES OF GREY

2/15/2015


Recenzji filmów pisać nie umiem, dlatego traktujcie ten tekst jako moje luźne przemyślenia na temat Pięćdziesięciu twarzy Greya. Książka mi się nie podobała zupełnie – fatalny język, mnóstwo powtórzeń i słynny już Święty Barnaba, wkładany w usta bohaterki w najmniej odpowiedniej chwili. Warto zauważyć, że film jest tego pozbawiony. Podobnie jak skaczącej bogini czy przygryzania wargi co drugie zdanie. I to jest naprawdę na duży plus dla filmu, ale plusy chyba na tym się kończą.


Byłam bardzo ciekawa jak zekranizują książkę, w której 90% z ponad sześciuset stron to seks, tak aby móc puścić ten film w kinie. I to jeszcze w walentynki. I zgadza się – zrobili z tego trochę za bardzo romantyczną, hollywoodzką historię. Sceny erotyczne były. Dokładnie cztery o ile dobrze liczę. W słynnym pokoju Greya były dwie i żadna wielkiego wrażenia nie robiła. Wszystkie sceny były ładnie nakręcone, wyglądało to estetycznie na ekranie, ale to wszystko - żadnego napięcia seksualnego czy nawet chemii między aktorami nie czułam. Chociaż były dwa momenty, które nawet mi się podobały - pierwszy z gryzieniem tosta, a drugi z krawatem i kostkami lodu, jeśli ktoś już oglądał i wie o czym mówię. Wydaje mi się, że reżyser czy ktokolwiek kto był za to odpowiedzialny postawił chyba na domysły i wyobraźnię widza, bo film jest naprawdę mocno okrojony ze wszystkiego, co w książce mogło uchodzić za erotyczne (ku rozpaczy naszych partnerów, którzy musieli siedzieć z nami w kinie, Ana nie biegała po domu z kulkami analnymi…). Pomijam już cały aspekt związku Ana-Christian, który był zdecydowanie niezdrowy i nie wydaje mi się, że jakakolwiek kobieta byłaby w stanie wytrzymać kontrolującego każdy aspekt życia maniaka, który po seksie nie chce nawet spać z nią w jednym łóżku. A jeśli to zrobi to jest to coś, za co trzeba być mu dozgonnie wdzięczną i czuć się wyróżnioną. To jest chore, ale to temat na osobny tekst.


Nie chciałam wspominać o grze aktorskiej, bo nie bardzo się na tym znam, ale zmieniłam zdanie. Bo o ile Dakota Johnson nawet nieźle poradziła sobie w odegraniu roli życiowo nieogarniętej Any (bo też w zasadzie niewiele do odegrania miała), tak Jamie Dornan do roli Christiana Greya nie pasował zupełnie. Z twarzą małego chłopca sprawiał wrażenie jakby nie do końca wiedział gdzie jest i co ma robić. Pamiętacie scenę, w której Grey mówi, że on się nie kocha, tylko ostro pieprzy? Okej, jest tutaj ten dialog tylko nie ma absolutnie żadnego poparcia w tym, co Grey robi. Poza tym facet, który jest absolutnym Bogiem i każda kobieta marzy tylko o tym, by się na niego rzucić, powinien dobrze wyglądać. Nie czepiam się, wcale nie wyglądał źle w tych opuszczonych dżinsach i z gołym torsem, ale mogło być lepiej. Wystarczy popatrzeć na Goslinga w Crazy, stupid, love, żeby wiedzieć o czym mówię. Dakota z kolei prezentowała się bez zarzutu, a musiała pokazać znacznie więcej ciała, co trochę zaskakujące, skoro głównym targetem tego filmu są kobiety. A nie, przepraszam. Mam jeden zarzut wobec Johnson, choć to może nie do końca jej wina. Nie mam pojęcia kto pomyślał, że dobrym pomysłem będzie pokazanie niewydepilowanych ud i… innych części ciała Any w dodatku w babcinych majtkach. Cholera, mamy XXI wiek czy nie mamy? A każda kobieta wie, że ładna bielizna to +50 do pewności siebie nawet jeśli nikt miałby jej nie oglądać. 



Scenarzyści pozbyli się wszystkiego, co w książce było beznadziejne – wliczając w to szereg nieudanych scen miłosnych – tylko problem w tym, że nie zostało im nic, czym mogliby wypełnić film, bo ta książka fabuły nie miała. Skończyło się tak, że film jest po prostu nudny. Należałoby go skrócić o jakieś pół godziny i może byłoby nawet nieźle. Zamiast tego, producenci postawili na typowe amerykańskie kino, które spokojnie może być puszczane przed 22 (trochę cycków i pośladki to nie jest znowu taka straszna golizna). Z pewnością arcydzieło kinematografii to to nie jest, ale uważam, że film i tak sprawdza się lepiej niż książka, właśnie dlatego, że pozbawiono go bezsensownych wewnętrznych monologów Any, Świętego Barnaby i przygryzania wargi. I beznadziejnie napisanych scen seksu. Poza tym ścieżka dźwiękowa do filmu jest naprawdę dobra. I właśnie dlatego skłamałabym, gdybym powiedziała, że Pięćdziesiąt twarzy Greya to dno i pięć metrów mułu. Znając książkę, spodziewałam się czegoś znacznie gorszego, a dostałam typowe amerykańskie kino. Słabe, bo w końcu opierające się na jednej z najbardziej beznadziejnych książek wszech czasów, ale w swoim życiu widziałam chyba gorsze produkcje.

"Pięćdziesiąt twarzy Greya", reż. Sam Taylor-Johnson, USA, 2015.

You Might Also Like

33 komentarze

  1. "Pomijam już cały aspekt związku Ana-Christian, który był zdecydowanie
    niezdrowy i nie wydaje mi się, że jakakolwiek kobieta byłaby w stanie
    wytrzymać kontrolującego każdy aspekt życia maniaka, który po seksie nie
    chce nawet spać z nią w jednym łóżku. A jeśli to zrobi to jest to coś,
    za co trzeba być mu dozgonnie wdzięczną i czuć się wyróżnioną. To jest
    chore, ale to temat na osobny tekst."
    Mocno się zgadzam, ale wiem, że będziesz miała hejt od innej blogerki za to :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak myślałam, że film może być odrobinę lepszy od książki... w końcu trudno, żeby był gorszy ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, trafiłaś w sedno. Gorzej być nie mogło ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo jeden z blogów robi swoistą krucjatę, nawracając wszystkich na zajebistość Greya. :p

    Bardzo fajna recenzja. Nie czytałam książki i nie zamierzam oglądać filmu, ale spodobało mi się Twoje zdrowe podejście - konstruktywna krytyka, bez hejtu i plucia jadem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. że też nie trafiłam na ten blog! :D

    Dziękuję. Właśnie zauważyłam, że hejtowanie Greya jest bardziej modnie niż kilka dobrych lat temu hejtowanie Zmierzchu i okej - zgadzam się, to nie jest dobry film. Ale nie może być dobry, skoro powstał na podstawie takiej, a nie innej książki. Mimo to poszłam do kina spodziewając się czegoś naprawdę beznadziejnego, a okazało się, że nie jest aż tak beznadziejnie jak być mogło..

    OdpowiedzUsuń
  6. Chodzi też o książkę, jest taka moda na pisanie o Grey'u, bez różnicy - źle czy dobrze. Teraz wiele osób po prostu pisze o tym, bo liczby w statystykach od razu skaczą do góry. ;) Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. A Ty naprawdę napisałaś tak rzeczowo, że jestem pełna podziwu, super. :) Może powinnaś częściej pisać o filmach? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O rany, dziękuję. Strasznie mi miło :)
    Hah, pomyślę o tym, ale jakoś wolę pisanie o książkach... :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawa recenzja. Filmu nie oglądałam, ale jak dotąd nie spotkałam się z pozytywną recenzją ani filmu ani książki.
    Naprawdę pokazali nieogoloną Anę? ;) To faktycznie się nie popisali, ale jak słuchałam piosenek z filmu to fakt, to chyba największy plus.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie czytałam, nie oglądałam. Znam tylko troche soundtracku i tak chyba zakończę swój "romans" z Greyem. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna recenzja, filmu jednak nie mam zamiaru oglądać, wystarczy mi to jaka beznadziejna i bezsensowna była książka, a skoro film był nudny, rozejrzę się za czymś ciekawszym ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Premiera odbyła się wczoraj a Twoja recenzja jest już 5, którą czytam! Zadziwiające jest to, że wszystkie sa do siebie strasznie podobne! Do tego stopnia, że wręcz zarzucacie i chwalicie te same rzeczy. :) Gra aktorska "boga seksu' - dno; muzyka - genialna. Myślę, że i tak obejrzę film, chociażby dla tej ścieżki dźwiękowej :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja tam sobie odpuszczam ;) wszyscy spodziewali się chyba pornosa, dlatego takie rozczarowania :D mnie ta ekranizacja nie interesuje i zwyczajnie szkoda pieniędzy na bilet :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Aśka Ptaszysko15 lutego 2015 19:32

    Wybieram się w przyszłym tygodniu i przyznam, że Twoje przemyślenia bardzo mnie podbudowały. Cieszę się, że nie jest tak, iż ta dwójka przez cały film nie wychodzi z łóżka, bo tego bym nie zniosła. W takim razie z przyjemnością czekam na swój seans. ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Haha, czuję, że to o mnie z tym nawracaniem :) Próbuję namówić na danie mu szansy, ale nic więcej.
    Recenzja dobra, mimo że się z nią nie zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Owszem, normalne, ale dziwi mnie to, że tyle osób praktycznie słowo w słowo opisuje dokładnie to samo. Rzadko zdarza mi się czytać tak mało rozbieżne (w jakimkolwiek sensie tego słowa) recenzje, a już w ogóle sporadycznie - opisane słowo w słowo te same zalety i wady. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. No waśnie jednego tu brakowało - gry aktorskiej. Bo to, co odwalają te ludziki na ekranie aktorstwem nazwać nie można.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie miała zamiaru Greya oglądać, ale powiem, że trochę mnie zaciekawiłaś :). A mianowicie tym, jak oni to zrobili, że nie wyszło niesmacznie (no dobra, nie licząc nieogolonych nóg. Babcine majtasy jeszcze zniosę) i co dodali od siebie zamiast seksu

    OdpowiedzUsuń
  18. żeby tylko nogi :P Problem w tym, że od siebie nie dodali nic, dlatego ten film jest zdecydowanie za długi..

    OdpowiedzUsuń
  19. Mnie się Dakota nawet podobała jako Ana, na pewno odegrała tę postać lepiej niż była przedstawiona w książce. Co do Dornana - facet się w tej roli nie odnalazł, no cóż.

    OdpowiedzUsuń
  20. W takim razie ominęły mnie Twoje próby nawrócenia :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Chyba sama muszę jakieś poczytać, bo do tej pory nie widziałam chyba żadnej, nie licząc jutubowej video recenzji :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja tam film zachwalam. Lubię książkę i ekranizacja moim zdaniem wyszł świetnie, delikatniej niż książka wręcz. Pominęli niestety kilka scen, ale mimo to film warty uwagi, JEŻELI zna się książkę.

    OdpowiedzUsuń
  23. Cóż książkę lubię bardzo więc może nie będzie tak źle:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Jeśli podobała Ci się książka to film tym bardziej powinien :) Tak jak mówi Nathalie wyszło zdecydowanie delikatniej, romantyczniej.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ja dostaję pisiont twarzy szału, jak po raz 1324354657687989090 tego samego dnia widzę reklamę/zwiastun/plakat/banner/cokolwiek, co reklamuje film. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam dość filmu jeszcze przed jego obejrzeniem. Z recenzji widać, że niewiele stracę, jak Greya oleję :).

    OdpowiedzUsuń
  26. Film mi się nie podobał, więc tym bardziej nie wybiorę się do kina :)

    OdpowiedzUsuń
  27. ja tam od początku wiedziałam, że film gorszy od książki być nie może, bo takie dno jak "bestseller" powstać nie może. Film mnie intryguje tylko dlatego, że chcę zobaczyć, jak to pokazano na ekranie. Nic pozatym. Nie mam zamiaru rzucać wszystkiego i biec do kina (poczekam raczej aż pojawi się w necie albo na vod:)).

    OdpowiedzUsuń
  28. w większości się z Tobą zgodzę, troszkę szkoda, że nie wyszło z tego ostrzejsze kino dla dorosłych ludzi. No i taki Grey nie wzbudził we mnie żadnych, totalnie żadnych emocji... Ale muzyka nadrabia i choćby dzięki niej będę dość miło wspominać produkcję ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. A ja się na tym filmie... pośmiałam:)) gdy widziałam wijącą się Anę zanim jeszcze Christian w ogóle jej dotknął i tym podobne historie, miałam niezły ubaw;) I za ten humor oceniam film wyżej:) Bawiłam się przednio, choć rzeczywiście 90% ksiązki zniknęło... A św. Barnaba na pewno pojawi się w (oby jak najszybszych) parodiach :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  30. A jeśli to zrobi to jest to coś, za co trzeba być mu dozgonnie wdzięczną i czuć się wyróżnioną. To jest chore, ale to temat na osobny tekst. <- oo tak porozmawiajmy sobei o tym w kolejnym Twoim poscie hihi :) NIE czytalam i nie zamierzam, nie ogladalam i nie zamierzam :) Ale recenzje z checia przeczytalam ^_^

    OdpowiedzUsuń
  31. Raczej w najbliższym czasie nie zamierzam poznawać tej historii.

    OdpowiedzUsuń
  32. Aleksandra Żok2 marca 2015 10:42

    To mnie naprawdę mocno zaskoczyłaś. Wystarczająco dużo naczytałam się i nasłuchałam o książce by bez czytania stwiedzić, że to strata czasu. Dlatego też walentynki spędziłam z ukochanym w domu a nie w kinie. Może kiedyś jak wyemitują ten film w polskiej telewizji to go obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń

"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran