CECELIA AHERN: LOVE, ROSIE

9/14/2015


Rosie i Alex to przyjaciele, którzy śmiało mogą powiedzieć, że znają się od zawsze i zawsze byli nierozłączni. Od czasu, gdy po raz pierwszy usiedli razem w szkolnej ławce spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Razem snują wielkie plany na przyszłość, w których Rosie prowadzi własny hotel, a Alex jest cenionym lekarzem. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że znają się jak łyse konie, jednak ich znajomość zawsze stała na stopie przyjacielskiej. Kiedy oboje stoją u progu dorosłości wierząc, że wymarzone życie czeka tuż za rogiem, los postanawia sobie z nich okrutnie zadrwić. Alex wyjeżdża z Irlandii do Bostonu, a na Rosie czeka prawdziwy egzamin dojrzałości. Ale dla prawdziwej przyjaźni odległość nie stanowi problemu. Nadal przecież łatwo utrzymywać kontakt, szczególnie w dobie Internetu, zresztą ocean to nie jest granica nie do przejścia. Co innego wkradające się po cichu uczucie, które obojgu wydaje się pomyłką do tego stopnia, że boją się o nim szczerze porozmawiać w obawie o utratę tak wspaniałej przyjaźni.

Narracja w formie pisemnej korespondencji była strzałem w dziesiątkę. Poznawanie bohaterów poprzez listy, maile, pojedyncze wiadomości czy kartki pocztowe to niezwykłe doświadczenie i chociaż w wielu przypadkach się nie sprawdza, to u Ahern pasuje idealnie. Rozmowy pomiędzy bohaterami są  często zabawne, pełne błyskotliwych uwag, ale czasem także pełne smutku, złości i niewykorzystanych okazji. Alexa i Rosie poznajemy poprzez całą gamę emocji, które im towarzyszą przez niemal całe życie i to chyba sprawia, że tak łatwo się z nimi zżyć i oczekiwać w napięciu na dalszy rozwój wydarzeń. Nie przeczę, że ich postawa niejednokrotnie była irytująca – chciało się trzepnąć ich w twarz, potrząsnąć i porządnie ochrzanić za te wszystkie zmarnowane lata, ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie taki scenariusz napisałoby samo życie, które rzadko ma coś wspólnego z bajką. Nie wiem co takiego zrobiła Cecelia Ahern, że choć z początku nie mogłam się w tę historię wciągnąć, tak teraz – kilka dni po skończeniu książki – ciężko mi wyrzucić Rosie i Alexa z głowy. Autorka niewątpliwie tchnęła życie w swoich bohaterów, którzy pomimo wielu wad są idealnie wykreowani i autentyczni w tym swoim braku perfekcji.

Nie ma co ukrywać, love, rosie to prosta historia oparta na codziennym życiu i jego problemach. Ale to właśnie w tej prostocie tkwi całe piękno. Proza życia opisana piórem Ceceli Ahern staje się wzruszającą historią, którą czytelnik śledzi z zapartym tchem kibicując głównym bohaterom, którzy jako jedyni zdają się nie dostrzegać, że los przeznaczył ich sobie wiele lat wcześniej. Jak wiele osób przede mną, jestem oczarowana tą powieścią. Powieścią, która przecież nie ma w sobie nic wyjątkowego, a jednak rozgrzewa serca ludzi na całym świecie, naprzemiennie doprowadzając ich do śmiechu i łez. Większość czytelników zgadza się, że jest to ciepła i podnosząca na duchu powieść. Według mnie mówi głównie o zmarnowanych latach i niewykorzystanych szansach od losu, a w tym nie ma nic pokrzepiającego.

To najbardziej wkurzająca książka jaką czytałam. I jednocześnie najbardziej życiowa – bez szczęśliwych zbiegów okoliczności, bez wygodnych rozwiązań. Za to z mnóstwem komplikacji i powolnej drodze na koniec tęczy, gdzie czekają spełnione marzenia.

Cecelia Ahern, "love, rosie",  Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2015, s. 511

You Might Also Like

0 komentarze

"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran