CASSANDRA CLARE: MIASTO POPIOŁÓW
3/19/2016
Świat Nocnych Łowców nie był mi szczególnie bliski. Owszem, przeczytałam Miasto kości tuż przed premierą filmu, ale obeszło się bez większych zachwytów. Było po prostu fajnie. Stało się jednak coś dziwnego - styczniowa premiera serialu Shadowhunters, który jest pod ostrzałem wszystkich (a mnie się akurat całkiem podoba - może właśnie dlatego, że jestem do tyłu z książkami), na nowo rozpaliła we mnie chęć poznania tego świata i poruszyła pewien newralgiczny punkt, czego zabrakło poprzednim razem. Wkręciłam się w to uniwersum i wcale nie mam zamiaru tak szybko go opuszczać.
Z oczywistych względów wątek romantyczny schodzi w Mieście popiołów na dalszy plan. Akcja skupia się raczej na walce z Valentine'em oraz na kłopotach w samym Instytucie. Z uwagi na rozwój wydarzeń, które zakończyły poprzedni tom, Jace traci zaufanie Clave i musi walczyć o swój honor. Tylko, że to Jace, więc od razu swoją bezczelnością wobec Inkwizytorki gwarantuje sobie miejsce w więzieniu Cichych Braci. Poza tym do głosu coraz bardziej dochodzi Valentine - uzbrojony w anielskie artefakty kompletuje armię, która może raz na zawsze zniszczyć Nocnych Łowców. Walka toczy się więc o najwyższą stawkę, ale czy Clave będzie umiało się z jednoczyć w walce przeciwko wspólnemu wrogowi?
Tym razem dałam się ponieść rzeczywistości wykreowanej przez Clare i zadziwiająco dobrze się w niej odnalazłam. Z wypiekami na twarzy czytałam kolejne rozdziały i o ile bywały momenty w Diabelskich maszynach czy w samym Mieście kości, które bardzo mi się dłużyły, o tyle tutaj praktycznie całą książkę przeczytałam na jednym wdechu. Nie wiem czy to dlatego, że była tak dobra, czy po prostu nadszedł mój czas, żeby dostrzec w tej serii to, co większość odkryła na długo przede mną. Nieważne, jestem zadowolona, że dałam się ponieść tej historii, bo to naprawdę ciekawie skonstruowane uniwersum i - co ważniejsze - bardzo dobrze dopracowane. Dbałość o detale zachwyca precyzją, a sylwetki bohaterów są wielowymiarowe i indywidualne. Bez problemu można odróżnić od siebie poszczególnych bohaterów, bo każdy został potraktowany z należytą uwagą i poświęcono mu odpowiednią ilość miejsca w książce. Może nie świadczy to o mnie dobrze, ale tym razem wyjątkowo spodobała mi się kreacja Valentine'a - jego motywy i ta niezachwiana wiara w słuszność swoich decyzji przypominały mi Javerta z Nędzników. Może to odważne porównanie, ale obaj bohaterowie mają ze sobą coś wspólnego. Przynajmniej na tym etapie, bo nie wiem jak dalej rozwija się wątek Valentine'a.
Miasto popiołów to fantastyczna mieszanka solidnie wykreowanej rzeczywistości, wyrazistych bohaterów oraz pędzącej na łeb na szyję akcji. Dzieje się sporo, pojawiają się nowi bohaterowie, a i starzy dostają nowe życie. I to właściwie nie jest metafora. Poza tym autorka zadbała o to, by czytelnik się nie nudził, co przejawia się w licznych zwrotach akcji i retrospekcjach przybliżających młodość Jocelyn, Valentine'a, a także kilku innych bohaterów. Pełno tu najróżniejszych emocji, które mimowolnie udzielają się czytelnikowi. Ale przecież Wy to wszystko już wiecie, bo to ja jestem ostatnią osobą, która odkrywa uroki Darów Anioła.
Prawdopodobnie gdybym jeszcze raz przeczytała Miasto kości uznałabym tak jak większość - że było zdecydowanie lepsze od drugiego tomu. Ale czytałam je kilka lat temu, wydarzenia odrobinę zatarły się w mojej pamięci i może dlatego Miasto popiołów tak bardzo mnie pochłonęło. Widocznie potrzebowałam kontynuacji, żeby docenić początek. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią. A czuję, że w końcu i ja przepadłam w świecie Nocnych Łowców!
Cassandra Clare, "Miasto popiołów", MAG, Warszawa 2013, s. 443
0 komentarze
"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran