O tym jak śmierć bliskiej osoby wpływa na najbliższą rodzinę jeszcze wiele lat po tragedii pisze Emily Giffin w swojej najnowszej książce. Pierwsza przychodzi miłość to także historia o rodzinnych więzach wystawionych na ciężką próbę i relacjach pomiędzy siostrami, które nigdy nie były dobre, a po śmierci brata jeszcze bardziej się skomplikowały. Tematycznie ciężka powieść napisana została z lekkością charakterystyczną dla tej pisarki, jednak ta lekkość w jakiś sposób pozbawia ją niezbędnej tu głębi i stawia twórczość Giffin raczej obok babskich czytadeł, aniżeli literatury nieco ambitniejszej.
Giffin tym razem porusza temat siostrzanej miłości, która została nadszarpnięta w wyniku wydarzeń z przeszłości. Dobrze radzi sobie z przedstawieniem napiętych stosunków pomiędzy Meredith i Josie, ukazując przez nie skomplikowane relacje międzyludzkie i to jak rodzinna tragedia wpłynęła na ich późniejsze życie. Nie jest to słodka historia, wręcz przeciwnie - wiele w niej smutku i goryczy, a jednak kolejne strony czyta się z przyjemnością i zainteresowaniem. Choć postać Meredith drażni swoim egoizmem, który notabene zarzuca swojej znacznie sympatyczniejszej siostrze, to pokazuje jak mając względnie udane życie można czuć się nieszczęśliwym dopóki nie ruszy się do przodu i nie zostawi demonów przeszłości za sobą. Irytujący charakter Mere przejawia się także w tym jak postrzega swoje małżeństwo i bycie matką. Josie z kolei to pozornie radosna i wygadana osoba, która kocha swoją posadę nauczycielki, jednak i ona nie potrafi pozbierać się po tragedii i wybaczyć sobie pewnych błędów. Śmierć brata odcisnęła na nich silne piętno, a niemożność wzajemnego porozumienia się pozbawia je możliwości wsparcia, którego obie tak bardzo potrzebują. Wynikiem tego jest szereg błędnych decyzji i poczucie niespełnienia w życiu. Czy próba naprawienia tej relacji może być kluczem do zagubionego szczęścia?
Ciężko zarzucić coś szczególnego tej książce, bo czyta się ją dobrze i szybko, niesie ze sobą jakieś tam przesłanie - ot, choćby istotę rodzinnych więzi i konieczność wzajemnego wsparcia w obliczu tragicznej sytuacji, ale jednak nie gwarantuje większych doznań. Pozostawia w czytelniku pewien niedosyt na poziomie emocjonalnym, a czegoś innego oczekuje się przysiadając do lektury o takiej tematyce. Jest to po prostu kolejna książka z gatunku tych, które czyta się dla samego czytania, drobnych wzruszeń i przyjemnego spędzenia czasu. Można, ale nie trzeba.
Kolejny raz przekonałam się, że amerykańska pisarka pisze przyjemnie i lekko, opowiadając jednocześnie życiowe historie z problemami, które nie będą obce czytelnikom. Nie są to może powieści wybitne, ale świetnie sprawdzą się jako przerywnik pomiędzy ambitniejszymi lekturami, choć warto mieć na uwadze, że Giffin ma w swoim dorobku lepsze pozycje.
Emily Giffin, „Pierwsza przychodzi miłość”, Otwarte, Kraków 2016, s. 436
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.
Wy także możecie przeczytać darmowy fragment książki o tutaj:
- 7/21/2016
- 0 Comments