MIA SHERIDAN: BEZ SŁÓW
7/04/2016
Czasami słowa nie są potrzebne, by rozmawiać. Czasami bez słów można wyrazić w s z y s t k o. Trzeba tylko spróbować, nie zamykać się i nie rezygnować jeszcze przed pierwszą próbą. Czasami życie w samotni otoczonej lasem to nie wybór jednostki, a decyzja ogółu. Bo tak jest lepiej, wygodniej. A przecież ignorowanie problemu nie sprawia, że on znika. Ale jak po latach zaufać obcemu człowiekowi, gdy wszystko, co wie się o ludziach to zło, które wyrządzili?
Archer Hale żyje na uboczu w niemal całkowitej separacji od świata zewnętrznego. Czasem na chwilę pojawia się w mieście, by zrobić niezbędne zakupy. Dlaczego nic nie mówi? Ludzie dookoła tylko obojętnie wzruszają ramionami, rzucają krzywe spojrzenia i szepczą do siebie myśląc, że obiekt ich rozmów nie może ich usłyszeć. Sytuacja od lat się nie zmienia, a obu stronom taki układ zdaje się nie przeszkadzać. Archer żyje jak pustelnik, do czasu gdy do tego małego miasteczka przyjeżdża Bree Prescott. Ona również ucieka przed przeszłością, stara się zapomnieć i na nowo zapanować nad własnym życiem. Może to właśnie piętno wielkiej tragedii przyciąga do siebie tych dwoje? A może po prostu ktoś wreszcie próbuje dotrzeć do Archera i zburzyć mur, który wznosił przez lata.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że powieść Mii Sheridan to typowy romans pomiędzy dwojgiem młodych, ale doświadczonych przez los ludzi. Jednak gdy przyjrzymy się wnikliwiej być może pod płaszczykiem historii miłosnej uda się dostrzec się więcej. Dla mnie czytanie Bez słów było lekcją empatii i momentem do zastanowienia się nad ludzką obojętnością. Czy reprezentowałabym mieszkańców sennego miasteczka, którzy przez wiele lat woleli przymykać oko, czy może byłabym jak Bree – otwarta na wrażliwość innych i skora do pomocy? Sheridan pisze w dużej mierze o akceptacji drugiego człowieka i jego ułomności, a fakt, że przekazuje to poprzez miłość pomiędzy bohaterami nie umniejsza wartości przekazu. Owszem, są lepsze i gorsze momenty w tej powieści, ale jej całej przyświeca jeden cel – ukazanie tego, że odmienność często skazuje na samotność. Postać Bree jest tego zaprzeczeniem, szansą na nowe życie dla ludzi takich jak Archer.
Ciężko zliczyć ile było już książek o nieświadomych swoich zalet, nieco przestraszonych i wycofanych dziewczynach, które zmieniały się o sto osiemdziesiąt stopni dzięki nowo poznanemu i nieziemsko przystojnemu mężczyźnie. Mia Sheridan odwróciła te role, dzięki czemu typowa powieść NA w jej rękach zyskała odrobinę świeżości. Ale schematy oczywiście są. Bohaterowie ze skazą, którzy starają się uciec od bolesnej przeszłości. Oboje są atrakcyjni fizycznie i już od pierwszego spotkania wzajemnie się przyciągają. Uczucie rozwija się jednak powoli i subtelnie, nie bierze się znikąd. Powstaje na bazie wzajemnego zrozumienia i umiejętności rozmowy bez słów. Bree jako pierwsza daje Archerowi coś, czego nikt inny wcześniej mu nie dał – wiarę w to, że normalne życie jest możliwe. Kolejne strony to mieszanka romansu i erotyki, dramatu i traumy z przeszłości, które budzą w czytelniku najróżniejsze emocje.
Nie czuje się na tyle mocno w książkach z etykietką New Adult, żeby bez zastanowienia umieścić Mię Sheridan w czołówce najlepszych autorów tego gatunku, ale jeśli lubicie powieści Colleen Hoover to i na tę autorkę warto zwrócić uwagę. Pisze w sposób, od którego nie można się oderwać, a historia Bree i Archera to coś więcej niż romans, choć nie wszyscy się ze mną zgodzą. Ale o tym przekonacie się sięgając po tę powieść.
Mia Sheridan, „Bez słów”, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016, s. 383
Za książkę dziękuję księgarni internetowej BookMaster.pl.
Za książkę dziękuję księgarni internetowej BookMaster.pl.
0 komentarze
"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran