REMIGIUSZ MRÓZ: W CIENIU PRAWA
9/10/2016
Galicja, rok 1909. W szanowanym austriackim dworku dochodzi do brutalnego morderstwa. Ofiarą jest najstarszy syn barona von Reignera, dziedzic rodu i główny spadkobierca majątku. Podejrzenia od razu padają na czyścibuta Erika Landeckiego, Polaka zatrudnionego w Raisentalu zaledwie dzień wcześniej. Jego niejasna przeszłość i wątpliwa reputacja w połączeniu ze spreparowanymi dowodami właściwie nie pozostawiają wątpliwości co do jego winy. Kim jest Erik Landecki? Wyrachowanym mordercą czy niewinną ofiarą spisku?
W cieniu prawa to całkowity miszmasz gatunkowy. Powieść, która w zamyśle miała być sagą rodzinną, a ostatecznie została kryminałem w stylu retro. Przynajmniej z nazwy, bo tak naprawdę ciężko stwierdzić czym jest jedna z najnowszych książek Remigiusza Mroza - kryminałem, thrillerem, a może powieścią obyczajową z historią w tle? Jakkolwiek by ją klasyfikować trudno zaprzeczyć, że została niepotrzebnie rozciągnięta na ponad pięćset stron, a ciągłe mylenie tropów i odwracanie ról z białych na czarne w pewnym momencie zaczęło po prostu nudzić. W myśl zasady „co za dużo, to niezdrowo” autor powinien znacznie wcześniej zakończyć swoją książkę zamiast nieustannie tkać sieć rodzinnych intryg, w której w końcu chyba sam się zaplątał. Coś tutaj nie zagrało, bo efekcie W cieniu prawa nie można nazwać ani początkiem intrygującej sagi rodzinnej, ani mrożącym krew w żyłach kryminałem.
To oczywiście nie znaczy, że jest to powieść beznadziejna. Nadal czyta się lekko i przyjemnie, na początku nawet z dużym zainteresowaniem co do losu głównego bohatera i rozwiązania tajemnicy morderstwa Juliusa von Reignera. Po drodze jednak tempo akcji znacznie spada i kiedy wydaje się, że W cieniu prawa mogłoby się zakończyć, wtedy bum - Mróz zrzuca bombę, która całkowicie zmienia bieg historii. Oczywiście twisty fabularne to rzecz w kryminałach pożądana, ale nawet najlepsze danie przestaje smakować w nadmiarze. Jeśli chodzi o samych bohaterów to przez większość czasu są bezbarwni, brakuje im charakteru i pogłębionego portretu psychologicznego. Jedynie Gröger, majordom w Raisentalu oraz Sophie - narzeczona młodszego z synów von Reignera budzą sympatię czytelnika, choć motywy postępowania tej drugiej nie są dla mnie do końca zrozumiałe.
Jest to lekki spadek formy pisarza, który przyzwyczaił swoich czytelników do wartkiej akcji, dobrze nakreślonych bohaterów i rewelacyjnych zakończeń. W przypadku tej książki największe zalety jego twórczości pozostają w tytułowym cieniu, bo fabuła nie jest szczególnie porywająca, bohaterowie raczej płascy, a zakończenie... cóż, wystarczy powiedzieć, że zupełnie nie pasuje do Remigiusza Mroza znanego mi ze świetnego cyklu o Chyłce i Oryńskim czy chociażby Ekspozycji. Zdaję sobie sprawę, że nie ma autora, który na swoim koncie nie miałby żadnej słabszej powieści, dlatego nie zrażam się i z pewnością dalej z chęcią będę sięgać po książki Mroza, bo z tym jednym wyjątkiem - wiem, że warto.
Moje pierwsze spotkanie z historyczną odsłoną twórczości tego pisarza nie udało się tak, jak w przypadku książek osadzonych we współczesnych realiach. Szkoda, że W cieniu prawa okazało się dużo słabsze niż można tego oczekiwać po wcześniejszych książkach Remigiusza Mroza.
Remigiusz Mróz, „W cieniu prawa”, Czwarta Strona, Poznań 2016, s. 536
0 komentarze
"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran