COLLEEN HOOVER: NOVEMBER 9
3/02/2017
Przychodzi czasem taki moment kiedy wypada porzucić literaturę młodzieżową i zabrać się za coś bardziej przystającego do wieku. Ja wprawdzie nie wyrzekłam się tych książek ostatecznie, ale od jakiegoś czasu staram się staranniej dobierać lektury. Nie oznacza to oczywiście, że nie mam miejsca dla tak zwanych guilty pleasures, małych przyjemności pomagających oderwać się od dnia codziennego i na kilka godzin zanurzyć w naprawdę dobrej historii. A do tej kategorii November 9 pasuje jak ulał.
Ben i Fallon spotykają się przypadkiem 9 listopada - w dniu, który tej osiemnastoletniej dziewczynie przypomina o koszmarze sprzed dwóch lat. To właśnie tego dnia pożar przekreślił jej szansę na dobrze zapowiadającą się karierę aktorską, a rozległe blizny po poparzeniach odebrały całą pewność siebie. Ben jest świadkiem szorstkiej rozmowy dziewczyny z ojcem, którą przerywa podając się za chłopaka Fallon, by oszczędzić jej dalszych upokorzeń. Spędzają ze sobą resztę dnia i zawierają układ - odtąd będą spotykać się co roku 9 listopada, a w pozostałe dni nie będą się ze sobą kontaktować. W ten sposób Ben ma zyskać materiał do swojej debiutanckiej powieści, a Fallon walczyć o marzenia w odległym Nowym Jorku.
To od początku była niemądra decyzja, ale przymknijmy oko na przejaw skrajnej głupoty bohaterów, bo bez niej cały pomysł na fabułę ległby w gruzach. Na jednym dniu w roku opiera się akcja tej książki, a Ben i Fallon kontynuują spotkania przez kilka kolejnych lat. Brzmi nudno? I tak będziecie wyczekiwać kolejnego spotkania dwójki głównych bohaterów zarywając noc, by tylko poznać ich dalsze losy. Mimo ograniczonego czasu dzieje się naprawdę sporo, a punkt kulminacyjny to emocjonalny rollercoaster. Kolejny raz denerwowałam się na bohaterów, którzy przez irracjonalne
zasady na własne życzenie komplikowali sobie życie, ale już do tego przywykłam w książkach tej autorki. Może zabrakło szerszego spojrzenia na to, co działo się pomiędzy spotkaniami, ale od początku taki był zamysł, więc ciężko mieć o to pretensje.
November 9 to subtelne wskazanie na to, że piękno zewnętrzne nie zawsze jest najważniejsze, oszpecone ciało może kryć wartościowego człowieka, a blizny mogą zostać symbolem przezwyciężonych trudności. Ta historia mnie kupiła, a humorystyczne wypowiedzi Bena rekompensowały gorzkie fragmenty, których w tej historii nie brakuje. Nie jest może szczególnie nowatorska, przecież wykorzystuje znane już schematy, ale wciąż pozwala na godziny satysfakcjonującej rozrywki. Wszystkie książki Hoover są do siebie w jakimś stopniu podobne i trudno oczekiwać rewolucji w tym względzie, jednak jeśli lubicie pióro tej autorki to koniecznie zapoznajcie się z tą pozycją.
Nie wszyscy tolerują łzawe romanse, które najczęściej zakończone są happy endem, ale jeśli jesteście fanami Colleen Hoover lub lubicie czasem sięgnąć po coś z etykietką New Adult, to November 9 będzie dobrym wyborem. Ja nie mogłam się od tej książki oderwać!
Colleen Hoover, „November 9”, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016, s. 331
★★★★☆
Recenzja powstała we współpracy z księgarnią internetową BookMaster.
0 komentarze
"Słowa są ponadczasowe. Powinieneś je wypowiadać lub pisać ze świadomością o ich wieczności."
/Khalil Gibran